4 września już po raz dwunasty w formie sztafety udaliśmy się do lubińskiego klasztoru i do grobu Ojca Bernarda. Jak zwykle ciekawie było zarówno na trasie jak i w autobusie.
Zbiórka o 4:00 na Starym Rynku, po niej zrobiliśmy wspólne zdjęcia z burmistrzem przy Bernardzie i mogliśmy ruszać w drogę… chciałoby się powiedzieć. Start miał być o 4:10, ale naszemu kierowcy, który nas zawsze asekuruje trochę się zaspało w tym roku. Ale nic to. W końcu o 4:20 ruszyliśmy w kierunku Kościana. Brak ścieżek pieszo-rowerowych na tym odcinku był bardzo odczuwalny, zwłaszcza o tak wcześniej porze. Dlatego autobus, który jechał za biegaczami nie tylko oświetlał trasę, ale też chronił przed innymi samochodami. Trasa do Kościana przebiegła w tempie tradycyjnym, bez szarpania i rozciągania stawki, bo przecież słońce dopiero wstawało. Ekipa na trasie była mocna! Co jakiś czas dokonywały się zmiany. Sebastian zszedł do autobusu dopiero po 20 km, a jeszcze nie powiedział ostatniego słowa tego dnia! W Kościanie dołączyła Sylwia. Ale miała ciężko od samego początku, bo jako biegowego partnera trafiła Pawła. Wszyscy dobrze wiemy, czym może się to skończyć.
Wkrótce do Pawła dołączył Andrzej i dzielnie dotrzymywał mu kroku, choć razem na pewnym odcinku drogi mogli nieznacznie przekroczyć dozwoloną w tym miejscu prędkość. Potem jeszcze dołączył Seba, który w tym dniu zrobił ponad 30 km (!!!) Oczywiście, jak co roku, strzeliliśmy wspólną fotkę przy tablicy „Lubiń” i za chwilę wbiegliśmy na klasztorny dziedziniec. Gdzie był czas na szybki posiłek i poszukiwanie przeora, który przez chwilę nam mignął, a potem zaginął w ferworze walki i pielgrzymkowych przygotowań. W końcu się odnalazł i mogliśmy przekazać kolejną sztafetową pałeczkę. Czasu na rozmowę było mało, ale przekazując 12-tą już pałeczkę nazwaliśmy ją kiedyś „kawałkiem rusztowania” żartując, że może kiedyś przyda się na jakiejś budowie. I to były chyba prorocze słowa, bo przecież na Ukrainie mnisi z Lubinia budują klasztor (była o tym informacja na naszej stronie wcześniej).
W tym czasie w klasztorze trwały przygotowania techniczne do transmisji mszy świętej i świątynia była praktycznie pusta. Podobnie jak w roku ubiegłym było to moment, w którym mogliśmy spokojnie udać się do sarkofagu do celu naszej własnej pielgrzymki.
A potem został już tylko szybki powrót do Grodziska.