Barcelona 2016

Jak się okazuje, marzenia leżą tylko na wyciągnięcie ręki. Wystarczy po nie sięgnąć.

5

Pomysł wyjazdu do Barcelony narodził się w mojej głowie 2 lata temu.

Biegacze to skończone samoluby, uzurpujący sobie całe miasta jako areny swoich zmagań. Maratończycy od lat przeklinani przez uczestników ruchu drogowego, jako destruktorzy ulicznego ładu, sprawcy totalnego paraliżu. A wszystko tylko po to, żeby móc biegać.

Jestem samolubem. Jestem pieprzonym samolubem.

Wówczas mając już doświadczenie maratońskie, biegając bezkarnie środkiem wielu polskich ulic, ale wciąż łaknąc czegoś nowego od tego sportu, postawiłem sobie za zadanie pobiec arteriami miasta moich dziecięcych marzeń.

Nie ma co rozwodzić się nad przygotowaniami, bo i recepta jest skomplikowana jak robienie naleśników – wystarczyło się zapisać i wykupić bilety.

Barcelona – poradnik praktyczny w pięciu krokach

– Nie potrzebujesz mapy

Przed zwiedzaniem warto zaopatrzyć się w mapę, spojrzeć na nią i podrzeć. Dokumentnie.

Stolicę Katalonii najlepiej poznaje się bez mapy. W naszym przypadku mapa była nawet utrudnieniem, ale o tym za chwilę.

– Metro to zło ostateczne

Każda mijana ulica niesie ze sobą piękno, szkoda odbierać sobie tę przyjemność jeżdżąc ciemnymi tunelami. Jedynymi wyjątkami są sytuacje, gdy masz ograniczony czas – wtedy to rozwiązanie jest idealne, a w kilka minut dotrzesz wszędzie. Albo gdy chcesz spotkać kogoś, z kim się nie umawiałeś. Ale o tym również za chwilę.

– Odpuść sobie naukę języka przed wyjazdem

Po tygodniu przebywania w Barcelonie nauczysz się kompletu słów, które w zupełności wystarczą Ci do przeżycia. Mianowicie: „hola” – z początku wydawać się może, że to najpopularniejsze hiszpańskie imię, jednak ola, z niemym h, to zwyczajne cześć, które usłyszysz nawet od siedemdziesięcioletniej pani z kiosku. Kolejne słowo: „Sortida” – wyjście, bardzo przydatne słowo. No i moje ulubione: „Uno moneda por favor” – gdy zabraknie Ci drobnych, będzie jak znalazł. Niektórzy korzystają z niego na co dzień i mają się całkiem dobrze.

– Mierz wysoko

Jak wyżej. A właściwie, jak najwyżej. Bo właśnie tam jest najpiękniej. I najbardziej romantycznie.

– Nie przejmuj się błahostkami

Bo Barcelona odda Ci wszystko z naddatkiem.

Dzień pierwszy

Przylecieliśmy w środę, późnym popołudniem, nie odmówiwszy sobie zwiedzenia wszystkich terminali barcelońskiego lotniska El Prat, wyruszyliśmy w podróż pociągiem do centrum. (Świetną opcją okazał się zakup biletu T10, pozwalających na odbycie dziesięciu 1,5 godzinnych przejazdów z dowolną liczbą przesiadek wszystkimi rodzajami zintegrowanego transportu pociąg/autobus/metro za 9,95 euro. Należy dodać, że z jednego biletu może korzystać kilka osób, przechodząc przez bramki, wystarczy podać sobie bilet). Instalując się w naszym mieszkaniu przy Carrer de Bailen poznaliśmy specyfikę iberyjskiego życia. To było… emm… ciekawe doświadczenie.

Kolejnego dnia od samego rana wzięliśmy się za ostre zwiedzanie.

Sagrada Familia (warto było wcześniej kupić bilety online, żeby nie czekać w długiej kolejce – przekroczenie progu rekompensuje wszystko!), Casa Batlló, Plaça de Catalunya, La Rambla, La Boqueria (najlepsze targowisko jakie w życiu widziałem!), pomnik Krzysztofa Kolumba (świetne miejsce na drugie śniadanie), Barceloneta, wzgórze Montjuïc, dzielnica Barri Gòtic (cuuudnie), Park de la Ciutadella, Passeig Lluis Companys z Łukiem Triumfalnym… i Carrefour, tak po kolei wyglądał plan dnia.

SAMSUNG CSC

Wieczór i noc pozwoliły się zregenerować i następnego, piątkowego ranka odhaczaliśmy kolejne miejsca takie jak: Camp Nou (jeśli chcecie wejść głównym holem, dotknąć murawy, obejrzeć wszystko z perspektywy szczytu trybun i przytulić Złote Piłki Messiego – polecamy, niesamowite przeżycie!), ponownie port Barcelonety, Park Güell (dla nas miejsce numer jeden!) na którego szczycie spędzaliśmy długie godziny chłonąc roztaczającą się przed nami panoramę miasta i co poniektórzy zmieniając status związku, czy Plac Hiszpański, gdzie po odbiorze pakietów startowych można było zobaczyć pokaz kolorowych fontann.

1261_891977317592209_5294469501359601175_n

Sobota stała pod znakiem stadionów. Od rana odwiedziliśmy Stadion Olimpijski, a po południu ponownie Camp Nou, żeby zobaczyć FC Barcelonę w akcji. Zabawna sytuacja spotkała nas w metrze. Wręcz niecodzienna. Myślimy, że tak po prostu miało być. W tym całym zalewającym nas zewsząd tłumie, zmierzającym na mecz, dokładnie o tej samej porze, dokładnie tą samą linią, dokładnie tym samym wagonem, a nawet tym samym wejściem, gdzie staliśmy, dwa przystanki po nas wsiedli Krzysztof Krawczyk i Robert Fijałkowski. Okazuje się, że świat jest mikroskopijnej wielkości. Przyjechaliśmy na tyle wcześnie, że bramy stadionu jeszcze nie były otwarte, tak więc mieliśmy okazję wymienić się dotychczasowymi wrażeniami ze zwiedzania Barcelony. Okazało się, że specyfika iberyjskiego życia podpadła nie tylko nam – oni też nie mieli grzejników w swoim lokum. Jednak poza tym – wszystko na plus! Minuty mijały, tłum opływał nas niczym bordowo-granatowa pierzyna, zacieśniając się z każdą chwilą. Bezchmurne niebo pozwalało słońcu opalać nasze czoła, a atmosfera napięcia przed zbliżającym się widowiskiem rosła.

SAMSUNG CSC
Mecz przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Emocje towarzyszyły nam przez całe 90 minut, a grad dostarczonych bramek zapewnił niezapomniane wrażenia. Piłkarze zdobywali bramki z lekarską precyzją, do 60. minuty co 10 minut wpadała bramka. Goli mogło być więcej, ale Leo Messi nie strzelił karnego, co jeszcze bardziej podsyciło emocje. Ostatecznie Barcelona wygrała z Getafe 6:0 (jedynie z Valencią w tym sezonie wygrywali wyżej).
87,5 tysiąca widzów oglądających to spotkanie razem z nami wylało się w miasto. Z początku konieczność chodzenia środkiem jezdni była dla nas abstrakcyjna, jednak uświadomiliśmy sobie, że już za kilka godzin każda z jezdni będzie należeć do nas.
Wracając do mieszkania nie odmówiliśmy sobie spaceru przez Avinguda Diagonal, a następnie przez Passeig de Gràcia, by zobaczyć Casa Milę – kolejne dzieło A. Gaudíego.

SAMSUNG CSC
Dzień maratonu zapowiadał się słonecznie. Metrem dojechaliśmy na linię startu. Strefy startowe z każdą chwilą wypełniały się biegaczami. Każda z nich oznaczona własnym kolorem, ruszała o odpowiedniej porze, przytrzymywana kilka sekund przed linią startu. Zabiegi te sprzyjały rozbiegnięciu się 17 tysięcznego tłumu. Okres wyczekiwania w blokach rekompensowało kolorowe konfetti wzbijające się w niebo za każdym razem, gdy dana strefa startowa przy głośnej wrzawie publiczności ruszała na trasę. Piąty kilometr okrążał Camp Nou, szesnasty przebiegał przed Sagradą Familią, kibice tworzący wzdłuż trasy głośno dopingujące szpalery dodawali biegnącym otuchy na każdym metrze. Kilometry 31-35 biegły wzdłuż morza w pełnym stojącym już w całej okazałości na niebie słońcu. A każdy kolejny był coraz piękniejszy. Ostry skręt na 35 kilometrze i wykwitający przed oczami widok, już w stronę centrum miasta, sprawił, że siły wróciły, a ostatnie 7 kilometrów pokonywane było z dodatkową dawką energii. Przebiegaliśmy pod Łukiem Triumfalnym, mijając Plac Kataloński, przez śródmieście wśród gęstniejącej wrzawy, ku Placowi Hiszpańskiemu. Połowa mi umknęła, bo mokre oczy przysłaniały widzenie. Obsługa trasy była perfekcyjna, co 2,5 kilometra na biegaczy czekała woda i powerade, a od 7,5 – wymiennie co 2,5km – rodzynki z orzechami i banany, a od 20km także żele energetyczne. Na mecie woda, izotonik, owoce i upragniony medal.

MARATÓ BARCELONA 2016

Piotr Golczak – 03:12:11
Adrian Miller – 03:37:42
Krzysztof Krawczyk- 03:40:28
Maciej Wróbel – 03:56:38

Po maratonie odwiedziliśmy jeszcze raz plażę na Barcelonecie i wieczorem, na pożegnanie ze Stolicą Katalonii, Park Güell i jego widok o zachodzie słońca.
SAMSUNG CSC
Poniedziałek żegnał nas delikatnymi łzami deszczu. Upłynął na pakowaniu i powrocie do domu. Powrocie z niezapomnianej wycieczki.

 

Maciej Wróbel

Możliwość komentowania została wyłączona.