14. Cracovia Maraton

14. Cracovia Maraton

 

 

Jeśli chcesz zakochać się w Krakowie, przyjedź do niego, gdy jest ciepło i świeci słońce. Albo gdy odbywa się Cracovia Maraton.

 

***

 

Przyjazd do Krakowa w przeddzień zawodów nie nastrajał optymizmem. Porywisty wiatr, ciemne chmury i padający śnieg z deszczem – sprawiały, że po głowie chodziły różne, nie do końca pozytywne myśli. Jednak podróż ciepłym autem i śledzenie relacji z Krakowskich Spotkań Biegowych (odbywających się w dniach 12-14 kwietnia) w RMF FM przez całą trasę – ładowało biegowy akumulator, nakręcając nas coraz bardziej. Za chwilę będziemy – TAM!

 

Przemierzając krakowskie ulice, mijając zadowolonych uczestników mniejszych organizowanych biegów wracających z Krakowskich Błoni, wreszcie przecinając Rynek – przygotowywany do przyjęcia maratończyków – wiedzieliśmy, że będzie dobrze.

SAMSUNG CSC

 

Wydawanie pakietów przebiegało sprawnie, a to, razem z Expo i Pasta Party na Stadionie Miejskim przy Reymonta, daje organizatorom kolejnego plusa.

Nam pozostało już tylko zwiedzanie, ładowanie węglowodanów i odpoczynek w hotelu. Przed jutrem.

 

***

 

Maratoński poranek przywitał nas pogodą optymalną. Zimną, ale stabilną.

Wspólne zdjęcie przy Bramie Floriańskiej, ustawienie się w strefie czasowej na Głównym Rynku i start o 9:00.

 

11160603_874757479247695_1137875479484641779_o

Przed…

Ruszyłem z Karolem. Los już od samego początku zaczął płatać nam figle. Nim opuściliśmy słoneczną w tym momencie Starówkę – Karol musiał zresetować nie odpowiadający na komendy zegarek, a mój nie wyregulowany pasek od pulsometru zjechał mi na biodra. Jednak nie przejęliśmy się tym zbytnio, równym założonym tempem – 5:20-5:30 – zaczęliśmy połykać trasę. Z ciasnym początkiem, trasa się wyklarowała i już na piątym kilometrze przywitaliśmy „szerokie” Błonia. Po drobnym pit-stopie, noga w nogę, przemierzaliśmy trasę, przyspieszając do 5:15. Po drodze cały czas towarzyszyli nam świetni wolontariusze. Niesamowicie długie punkty odżywcze co 5 i woda co 2,5 km sprawiły, że uczestnikom nie zabrakło niczego. Zauważyliśmy natomiast, że mnogie zakręty krakowskiego maratonu nie są bynajmniej naszymi przyjaciółmi – na pierwszym kółku dołożyliśmy do dystansu dodatkowe 400 metrów. Nie czekałem, czułem się nadspodziewanie dobrze, w okolicach 17km odłączyłem się od Karola (dzięki za współpracę!) i na półmetku (na szczęście już tym z trasy, a nie zegarkowym) miałem perfekcjonistyczne 1:52:30 (czyli 5:20 x21). Co się później stało, zaskoczyło mnie samego. Wymarzone 3:45 na mecie przeistoczyło się w pewnym momencie w 3:40, a z biegiem czasu w 3:35. Zrobił się 25 kilometr, a ja miałem poczucie, że się jeszcze nie rozbujałem. Pokonywałem każdy kilometr po 4:55-5:00, tnąc wszystko co się ruszało, nawet przez myśl nie przeszło mi, że mogę napotkać jakąkolwiek ścianę (czyżby euforia biegacza?). Na 32. kilometrze zacząłem rozglądać się za partnerem do szybkiej końcówki. Kimś silnym, kto mnie pociągnie i pomoże przyspieszyć. Mój plan spalił na panewce, nie było nikogo. Przed oczami cały czas miałem ubiegłoroczny Maraton Warszawski, kiedy to wyłowiłem wśród tłumu chłopaka, który na 34. ruszył do przodu i nie odpuścił mi do mety, wtedy to stoczyliśmy sprinterski pojedynek wbiegając na Stadion Narodowy, przegrałem, ale w duchu serdecznie mu dziękuję, bo jego plecy były moim uciekającym wyznacznikiem. W Krakowie było inaczej. Każdy biegł równo, a ja go żarłocznie pożerałem. To miłe uczucie. Na 7 kilometrów przed metą na jednej z agrafek usłyszałem krzyk Karola: „Maciej, pompuj!”. Nie trzeba mi było wiele mówić, na zegarku pojawiło się 4:40, momentami 4:30 na kilometr. Czułem się świetnie. Przecież kończyłem Koronę Maratonów Polskich. Z perspektywy czasu nie żałuję żadnej decyzji, taktyka była świetna. Jedynie troszkę szczęścia pod koniec zabrakło, kiedy nie mogłem odkręcić swojego energy-shota i dobiegłem finisz na oparach. Było nie było, poprawiłem życiówkę o 18 minut. Mogę pluć sobie w brodę o te nadłożone na zakrętach 800 metrów i brak mocnego akcentu na koniec, ale wynik przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Wielbię Kraków i nigdy nie zapomnę samotnego spaceru do hotelu w złotej folii termoizolacyjnej, z medalem na szyi i uśmiechem nie chcącym zejść z ust.

 

Jednak to nie był koniec dobrych wiadomości tego dnia. Wróciłem do moich i czekała mnie niespodzianka. Posypały się życiówki. Piotrek ukończył bieg na wyśmienitym 13. miejscu, Karol poprawił swoje życie, Martyna – ochrzczona Szogunem – bije swój rekord o 27 minut!

 

11157522_874759059247537_2710121336058595718_o

…i po 🙂

 

Wyniki 14. Cracovia Maraton – 19.04.2015 – 42,195km:

 

13. Piotr Humerski – 2:38:43
1224. Maciej Wróbel – 3:39:12 – życiówka
1366. Karol Hojka – 3:42:29 – życiówka
3660. Martyna Napieralska – 4:28:57 – życiówka
3662. Krzysztof Szkoda – 4:28:58

 

To był nasz (Krzyśka i mój) ostatni maraton do Korony – zgodnie z regulaminem – piąty ukończony w przeciągu 2 lat. To była długa przygoda.

Z początku zwyczajne wariactwo – jak to tak?! Maraton? 42km?! – przecież w życiu nie przebiegliśmy więcej niż 25! A czemu by nie? Pierwszy był Poznań – 13.10.2013r.

Wariactwo przeszło w zawziętość, kto powiedział A, musi mówić B, choćby miał ten maraton przejść – pojechaliśmy do Dębna – 6.04.2014r. – to był pamiętny dzień, ale nie każdy chce, żeby tak do końca było, Dębno bolało.

Kolejnym etapem było przerodzenie się zawziętości w ambicje. I wtedy już poleciało. Wrocław – 14.09.2014r. – świetna życiówka Roberta i jego Korona, a dwa tygodnie później – jeden z piękniejszych dni w naszym życiu – Warszawa – 28.09.2014r. – meta na Narodowym. Bajka. Przy okazji dziękuję mojemu najlepszemu na świecie trenerowi, bez niego nic nie byłoby takie samo.

Cel został zrealizowany, przed nami kolejne wyzwania i z pozoru trywialne bawienie się bieganiem, ale to bieganie zawsze takie było. I będzie. Bo bieganie daje szczęście. Kropka.

SAMSUNG CSC

 

Za niecały tydzień Orlen Warsaw, nie puszczajcie kciuków!

 

Maciej Wróbel

Możliwość komentowania została wyłączona.